O tym, że wściekłość
w narodzie jest wielka nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Bo człowiek (Polak) zawsze marudzi i się
wścieka. A to, że za gorąco, że słońce świeci, albo zimno, że ktoś krzywo
spojrzał, że zupa za słona, a na jedzenie w restauracji, za długo się czeka. Są
wkurwy na drodze, oddzielna kategoria o której można by wielotomowe powieści
pisać, te w domu i pracy. W każdej sytuacji można znaleźć taką stronę, która
człowieka doprowadzi do wściekłości i podniesie poziom agresji… Może w dobie
konsumpcjonizmu rzucanie mięsem czy tłuczenie
talerzy wydaje się drogą do lepszego jutra?
Przez pewien czas myślałam, że biegaczy to nie dotyczy. Wydawać by się mogło, że jaramy się tymi
endorfinami i jeśli już przychodzi jakaś nieciekawa sytuacja, szybko szukamy
dobrej strony odrzucając tą złą. A
jednak! Po ostatnim półmaratonie w
Warszawie trochę (bo wciąż jestem idealistką) zmieniłam zdanie.
A zaczęło się już
rano. W drodze z tramwaju do „strefy biegacza” dochodziły mnie oburzone
głosy, że te przebieralnie tak daleko (trzeba się chyba przed zawodami
rozgrzać), że pogoda jakaś taka za dobra, że tych biegaczy tak dużo (?! 7
tysięcy osób, podzielonych na strefy, na 3 pasmowej ulicy wydawała się zupełnie komfortowa), że trasa taka
nudna (hello, bądź kreatywny!), że nie
ma gdzie się rozgrzać (serio?! na błoniach Narodowego?). Ale ok. idę dalej twardo
próbuję nie wybić się z nastroju oczekiwania. Do depozytów kolejki, więc znów
trochę narzekania, podobnie toitoi, ale tu jakieś cichsze bo w końcu i tak
trzeba jakoś do 9.00 przeczekać.
BMW półmaraton był dla
mnie bardzo ciężkimi zawodami. Początek pozytywnie naładowana , a potem
poczułam jakby ktoś zgasił światło. Czasem tak jest, że to nie ten dzień, nie
ta pora, że coś nie działa. W sumie trudno mi się wytłumaczyć czymś konkretnym,
dużo błędów, które postaram się poprawić następnym razem. W końcu dawno nie
biegłam półmaratonu, a jest to jednak wymagający dystans.
Na metę wbiegłam obolała, ale o własnych siłach, a niestety widziałam, że sporo osób nie miało tego
szczęścia. Wątpię, że u tych których widziałam spowodowane było to
odwodnieniem, a jeśli tak to musiało być to z winy zawodnika.
Podczas całego biegu tylko na pierwszym wodopoju widziałam popłoch
wolontariuszy, którzy chyba nie spodziewali się takiego zainteresowania po
pierwszych 3 km i nie mieli przygotowanych tyle kubeczków i może też ludzi… Na
kolejnych, gdy ja biegłam woda była.
Ostatecznie udało mi się zrobić życiówkę. Zejść poniżej 2
godzin. Niedosty pozostał bo zakładałam wynik na poziomie 1:53, którego nawet nie udało mi się liznąć. Wyciągam wnioski
i próbuję jeszcze coś poprawić przed 28 września, żeby w maratonie wynik był
bliższy oczekiwaniom!
No i tak trochę
pokonana, ale jednak szczęśliwa – bo się nie poddałam, bo dobiegłam-
wracałam do domu, a tam internet i fala krytyki i wkurwów… część z nich bardzo
ostra, pełna agresji.
Zarzuty dotyczyły ostatniej grupy biegaczy (co było
zrozumiałe), ale przyłączyli się do nich i Ci szybsi, a nawet Ci co wcale nie brali udziału w zawodach.
Nie chcę być zrozumiana źle, ja osobiście nie doświadczyłam braku wody, więc nie będę krytykować.
Jednak fakt, że spora część osób, które biegło po mnie, nie miała wody- jest niedopuszczalny. Bez wody na pewno nie udałoby mi się ukończyć tego biegu, a jesli nawet skończyłabym z kroplówką. Mam nadzieję, że nikomu nic poważnego się nie stało i organizator (a także inni) nauczy się na błędzie.
Krytyka jest
konieczna, pozwala się rozwijać, uczyć na błędach, być kreatywnym, ale fala
wściekłej krytyki… szczerze, przerasta mnie. Nie wiem czemu pielęgnujemy w sobie tą złość i dajemy jej rosnąć
rozwijać się, zasnuwać coraz większą szarością nasze życia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz