Kiedy zaczynałam biegać myślałam, że to będzie czas na przemyślenia, na kreatywność, wyszukiwanie nowych rozwiązań, uporządkowanie myśli...
Bieganie jednak nie do końca mi w tym pomogło. Gdy biegam zostaję sama ze sobą, czasem z muzyką i rytmicznym uderzaniem stóp o chodnik. W głowie mam wtedy plątaninę myśli, z których ciężko jest zapamiętać na koniec treningu coś konstruktywnego. Czasem gdy bardzo się na czymś skupię i wychodzę na trening z postanowieniem rozmyślań udaje mi się uporządkować te myśli. Trening wówczas nie jest najczęściej dobrym treningiem. Nie pilnuje wtedy rytmu, postawy...
Bieganie nie daje mi rozwiązań problemów trapiących mnie na co dzień - "problemów pierwszego świata", ale pozwala o nich zapomnieć! Odsunąć je od siebie chodźby na chwilę, nabrać dystansu. Koncentruje się wtedy egoistycznie tylko na sobie i swoim organizmie, wyznaczam sobie granice, które tylko ja sama mogę przekroczyć, cele do których tylko ja mogę dążyć. Cele czasem nieuchwytne, a granice bestialsko łamane przez moje słabości. Jednak najcześciej wygrywam..., a wtedy gdy już wracam i zdejmuję zmęczone buty, świat wydaje się prostszy, sprawy układają się we właściwym sobie porządku, wcześniejsze problemy jakby przybladły, a rozwiązania ich są na wyciągnięcie ręki...
Ja najbardziej lubię te treningi, kiedy jestem mega wkurzona. Wtedy wszystko we mnie krzyczy, przekleństwa cisną się na usta, w głowie milion myśli... A po biegu jest cisza, jakby ktoś słowa wymazał gumką... Piękne :)
OdpowiedzUsuń