W styczniu biegałam z wielkim zapałem, mimo czasem bolącej stopy, czy innych części ciała. Po biegu masowanie, chłodzenie i rzeka endorfin. Tak styczniowe bieganie było cudowne. Wykręciłam 218 km. Całkiem nieźle jak na tak nieuporządkowany miesiąc.
W styczniu biegałam po innych niż zwykle ścieżkach - nad Wisłą, w łazienkach, na stadionie, wokół Malty w Poznaniu, czy po uliczkach Wrocławia. Pozwalało mi to na podtrzymanie motywacji, oraz z przyjemnością wracania do starej, obieganej już trasy na warszawskiej Woli :). Biegałam po asfalcie, leśnych ścieżkach, śniegu czy błocie. Moje buty chyba nie zawsze to lubiły!
W styczniu wprowadziłam jogę do treningów. Czuję, że jest to doskonałe dla moich mięśni. Są już trochę silniejsze i bardziej rozciągnięte. A ciało bardziej zrelaksowane i elastyczne. Przydaje się to nie tylko przy bieganiu;).
W styczniu byłam książkowym molem. Na mojej nocnej szafce piętrzyły się książki przeczytane i te do przeczytania, a w uszach w czasie biegu wciąż towarzyszył mi Kurt Wallander. Właśnie zaczynam 3 książkę z serii ;). Książki techniczne na razie wciąż przeglądam...
W styczniu biegałam na treningach z FMW. Mega pozytywna inicjatywa i dawka nowej energii treningowej. Nie mam możliwości, ani zapału ;) na uczestnictwo we wszystkich treningach, ale będę starała się w miarę możliwości brać udział w min. jednym treningu w tygodniu. Bo widzę ich efekty, szczególnie w motywacji i przełamywaniu tych barier w mojej głowie!
W styczniu jeździłam na nartach... kolejny rok obiecuję sobie na dłuży wyjazd, który rozmywa się wraz z natłokiem obowiązków na początku roku... Mała odskocznia w Krynicy to mało, ale zawsze coś...
W styczniu starałam się jeść zdrowo. Dużo owoców, warzyw, zdrowego białka... I czerwonego wina - czytałam, że zawarty w nim resweratrol przeciwdziała utracie wagi mięśni związanej z ich nieużywaniem (źródło) ;). Niestety ta zdrowa dieta jakoś przestawała obowiązywać wieczorami... styczniowe wieczory takie długie. W lutym jest sporo do poprawy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz