wtorek, 7 kwietnia 2015

Marcowe przyjemności (2)

Marzec rozpoczęłam od startu w półmaratonie w Rzymie. Gdzie sprawdzałam swoją formę na mocno zmęczonych nogach. Był to przyjemny mocny akcent w planie treningowym.


Później miesiąc trochę mi się posypał, biegałam, ale jakoś tak mniej, z mniejszą ilością akcentów, trochę marudząc na wiosenne przesilenie i walcząc z "niechcemisiem". Czułam się słabsza, bardziej marudna, a po treningach endorfiny jakoś nie chciały spływać falami... okazało się, że znów zeszłam do niebezpiecznie niskiego poziomu z moim żelazem, i stąd ten spadek formy.

Zdecydowałam więc na zmniejszenie objętości treningowej, skrócenie długich wybiegań i w rezultacie o przełożeniu maratonu na wrzesień. Mam nadzieję, że uda mi się dobrze na niego przygotować, z większą kontrolą wyników w międzyczasie.

W marcu więc biegałam do startu w 10 PZU Półmaratonie Warszawskim. Nie marząc już tak mocno o życiówce, ale o dobrej zabawie na połówce (choć ostatecznie życiówkę też udało się wybiegać).

Półmaraton był świetny, myślę, że mało kto ze startujących był niezadowolony, bo organizatorzy spisali się doskonale, a tłumy kibiców i wspaniała pogoda tylko dopełniały dobrą atmosferę tego biegowego wydarzenia.

Jednak zanim cieszyłam się startem w półmaratonie, biegałam szukając wiosny.
Oglądając pierwsze krokusy, żonkile, forsycje, bazie...



Biegałam nad morzem łapiąc jod i witaminę D. Dreptałam po plaży ciesząc się przy tym jak dziecko i wysypując później piasek z butów.



Zwiedzałam wieczne miasto, ciesząc się ich niezwykle ciepłą wiosną, zaglądając w wąskie uliczki, zajadając wyśmienitą się pizzą i gelato!


Biegałam w Warszawie, ciesząc się zachodami słońca, które jeszcze przed zmianą czasu często mogłam obserwować podczas popołudniowych treningów. Takie to proste, a jednak taka feeria barw na niebie potrafi sprawić, że nasze życie staje się lepsze. Wystarczy tylko się zatrzymać...



1 komentarz: