W maju biegałam po zielonych parkach. Łapczywie chłonełam urok wiosennych dni. Przyroda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Najpierw fioletowe bzy, białe pachnące kasztany, a później czerwone maki! I ciemniejąca wiosenna zieleń. Ach! biegało się naprawdę przyjemnie.
W maju biegałam po dobrze znanych ścieżkach, odkrywając je na nowo. Czasem zaskakuje mnie bardzo to, jak je lubię. To prawda, nudzą mi się. Kręcę no nad monotonią, ale po 2 tygodniach bez nich teskniłam bardzo, nie mogąc się doczekać kiedy w końcu uda mi się znówi na nie wyruszyć.
Podobnie było z rowerem, nie mogłam się doczekać gdy na niego znów wskoczę, żeby poczuć ten wiatr we włosach :)
W maju biegałam po straganach. Wybiegałam z nich z naręczem świeżych warzyw, owoców i ziół (wyszukując wciąż nowe odmiany - bazylia grecka, mięta truskawkowa, tymianek cytrynowy...). Warzywa lądowały w garnku, owoce w miseczce, a zioła na kuchennym parapecie. Zapałałam nawet miłością do własnego ogródka na balkonie. Tworząc w głowie plan na czerwiec. Marzą mi się młode bratki, które będę dodawać do sałatki, na kanapki czy dekorować nimi dania... ale chyba w tym roku już się spóźniłam.
W maju jadłam świeże truskawki prosto z krzaczka... wyszukując tych czerwonych. Smakujących o niebo lepiej niż te kupione na targu.
Nie mogę uwierzyć, ze maj już się kończy!
Minął tak szybko, że nawet nie zdążyłam się obejrzeć.
Maj kończę z niedosytem... Planowałam więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu, więcej biegać, więcej jeździć rowerem, ale czas nie był z gumy i nie udało się wszystkiego dobrze zorganizować.
Czerwcu bądź dla mnie bardziej łaskawszy :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz