czwartek, 30 stycznia 2014

Krem na zimę

W zimę oprócz cebulki na ciele, warto też zainwestować w warstwę ochronną odsłoniętych części ciała.
Pewnie każdy z ma w swojej historii popękaną od zimna skórę na dłoniach, ustach czy policzkach.
Duże zmiany temperatury powietrza również mogą wpływać niekorzystnie na naszą skórę, powodując łuszczenie, swędzenie czy zaczerwienienie.
Nie ma co już wspominać o silnych wiatrach czy intensywnym w mroźne dni Słońcu (choć to akurat jest bardzo przyjemne).

Jaki krem wybrać?
Na zimę koniecznie należy wybrać krem tłusty - standardową emulsję W/O.
Można też nałożyć warstwę tzw. "kremu bez wody". Jest to najwygodniejsze, jednak w przypadku osób które mają jakieś problemu z cerą raczej nie zalecane. Duże ilości parafiny, wazeliny, a nie rzadko też talku mogą zapychać pory skóry. Jeśli już polecam bardziej woski/kremy na bazie masła shea (Butyrospermum parki) - oprócz własności natłuszczających, chroni również skórę przeciwko promieniowaniu UV.


Jak rozszyfrować, że krem jest tłusty? Najczęściej producent umieszcza taką informację na opakowaniu. Jeśli jednak nie, warto przyjrzeć się składowi INCI. Jeśli znajduje się tam Magnesium Stearate/Zinc Stearate lub Magnesium Sulfate/Zinc Sulfate na 100% mamy do czynienia z kremem tłustym. 
Kremy te są dużo bardziej błyszczące, bardziej "treściwe" oraz z reguły dużo bielsze niż standardowa emulsja O/W.
Warto wybrać krem deklarowany przez producenta do naszego typu cery. Producent z reguły stara się tak dobrać składniki (emolienty, emulgatory, aktywne), aby zapewnić nam maksimum bezpieczeństwa i skuteczność działania. Nie musimy się więc już o to martwić.

Bardzo ważne w kremach na zimę są też filtry. Polecam szczególnie te z filtrami fizycznymi takimi jak Zinc Oxide czy Titanium Dioxide. Odbijają one promieniowanie słoneczne, a jednocześnie nie zaburzają procesów powstawania witaminy D (tylko w bardzo słoneczne dni). Filtry chemiczne (m.in. Ethylhexyl Methoxycinnamate, Octocrylene, Butyl Methoxydibenzoylmethane) blokują powstawanie witaminy D, dodatkowo wpływają negatywnie na własności sensoryczne kremu (czyli łatwość w rozsmarowywaniu, klejenie, tłustość).

Po nałożeniu kremu należy odczekać około 15 minut do odparowania wody zawartej w kremie. 
Warto używać tłustego kremu przy dużych mrozach jeśli wybieramy się na dłuższy spacer, trening na świeżym powietrzu lub rodzinną zabawę. Moża go również stosować pod rękawiczki, jako dodatkowa ochrona.


środa, 29 stycznia 2014

Ciastka owsiane!

W życiu i kuchni trzeba eksperymentować. Szukać nowych smaków, łatwiejszych form i zdrowszych zamienników.  
Po owsiance, czas wypróbować coś co można dużo łatwiej zabrać ze sobą wszędzie :). Przecież nie każdy posiłek udaje się nam zjeść w komfortowych warunkach, a czasem potrzeba nam coś słodkiego, pełnego węgli... Lepiej mieć pod ręką coś domowego niż słodki batonik, uważajcie nawet na te zbożowe, te których skład zaczyna się od syropu glukozowo-fruktozowego lepiej omijać z daleka. Ciekawe zestawienie batoników można znaleść klick (osobiście bardzo lubię batony sante których nie ma w zestawieniu).

Ciasteczka to fajne rozwiązanie - łatwo je przygotować, spakować do pudełeczka i chrupać w chwili głodu, słabości lub tuż przed treningiem (przetestowałam :).

Dostarczają szybką i łatwo przyswajalną energię, no i co najważniejsze naprawdę sycą!

Moja kombinacja to mieszanka płatków owsianych, masła, cukru trzcinowego, orzechów włoskich, płatków migdałowych , sezamu, kokosa (ze świeżego owocu) oraz żurawiny.


Składniki:

250 g płatków owsianych (zwykłych i/lub błyskawicznych)
3 łyżki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
150 g masła
100 g cukru trzcinowego
szczypta soli
1 jajko
50g posiekanej żurawiny
50 g posiekanych migdałowych 
50 g dowolnych orzechów posiekanych
łyżka sezamu
50 g świeżego kokosa pokrojonego w płatki

Wszystkie sypkie składniki (z wyjątkiem cukru) wymieszać w jednej misce. W drugiej wymieszać masło (najlepiej w temp pokojowej) z cukrem (można zrobić to za pomocą miksera lub ręcznie), ważne aby składniki dobrze się połączyły. Do masła dodać jajko i wymieszać na jednolitą masę. Następnie połączyć zawartość obu misek (najlepiej rękami). 
Otrzymaną masę zawinąć w folię spożywczą i umieścić w zamrażalce na około 1 godziny.
Zchłodzoną masę kroić ostrym nożem na około 1 cm plastry. Piec w piekarniku z termoobiegiem, na papierze do pieczenia/macie silikonowej przez 12-15 minut w temp 180 C.


UWAGI:
Przepis został zainspirowany przez przepis z malacukierenka.pl
Proporcje zostały zmienione, przepis jest na tyle elastyczny, że można go delikatnie modyfikować i dostosowywać do własnych preferencji.
Masa nie jest bardzo plastyczna i łatwo przykleja się do rąk. Można spróbować dodać więcej mąki lub wykorzystać tylko płatki błyskawiczne.
Ciasteczka lekko rosną i rozpływają się w czasie pieczenia, więc należy umieścić je na blaszcze w odstępach.
Kokos jest bardzo dobrym dodatkiem - sposób aby przemycić go do naszej diety, a warto bo zawiera witaminę B2, B6, C i E oraz kwas foliowy, potas, wapń, magnez, fosfor, żelazo, sód i cynk (a jego łupinę można wykorzystać do celów dekoracyjnych).
Ciasteczka po upieczeniu są bardzo miękkie, ale po 15 minutach stygną, twardnieją i można je chrupać. 
Doskonale pasują do kawy :) Yummi!

wtorek, 28 stycznia 2014

Pozytywne naładowanie


Wszyscy chcemy cieszyć się z życia! Najlepiej zacząć od małych kroków poszukać tego co sprawia nam radość. Czasem jednak może to być zbyt trudne. Warto więc odkryć substancję powstającą w naszym mózgu, pozwolając nam czerpać radość z każdej czynności i nauczyć swój organizm produkować jej więcej, więcej i więcej!
Mowa tu o serotoninie...




Serotonina jest neuroprzekaźnikiem, którego ilość w naszym organizmie ma decydujący wpływ na funkcje życiowe. Hormon ten reguluję pracę układu nerwowego i pokarmowego. Serotonina jest niezbędna w prawidłowym funkcjonowaniu naszego organizmu w dzień i w nocy. W ciągu dnia odpowiada za dobry nastrój, apetyt i samopoczucie, natomiast w nocy przekształca się w melatoninę umożliwiając spokojny sen.

Brzmi banalnie prawda? Skoro jest to w naszym organizmie, to jaki mamy na nią wpływ?
Jest on całkiem spory. Proces wytwarzania serotoniny w naszym organiźmie może być zaburzony poprzez złą dietę, brak aktywności fizycznej, stres, nadmiar kofeiny, alkoholu czy przyjmowane leki...

Jak z tym walczyć? oczywiście naturalnie! 
Po pierwsze :Wyjdź na świeże powietrze! Najlepiej do pobliskiego parku. Nie bez znaczenia ostatnio przeprowadzone badania stwierdzają, że ludzie, którzy mieszkają w pobliżu terenów zielonych są szczęśliwi. Gdy przybywamy ciągle w ciemnych pomieszczeniach w naszym organizmie serotonina zaczyna przekształcać się w melaninę i robimy się ospali...

Po drugie: dobrze jedz. Jedz produkty bogate w tryptofan - aminokwas z którego w mózgu powstaje serotonina - bogate w niego są mleko, sery, ryby, mięso, jajka, banany, orzechy czy rośliny strączkowe. Najszybciej dostanie się on do mózgu jeśli spożywamy te aminokwasy razem z węglowodanymi złożonymi. Ważna jest też obecność witaminy B6, która wpływa na wyższą produkcję tryptofanu w organizmie. Możemy ją dostarczyć wraz z płatkiami zbożowymi,rybami, mięsem, ziemniakami i innymi warzywami skrobiowymi jak również niektórymi owocami (np. bananami).

Po trzecie: więcej się ruszaj - regularnie ćwicz, tak jak lubisz, dużo spaceruj, uprawiaj seks!

Po czwarte: staraj się unormować rytm dnia. Nie każdy potrzebuje 8 godzin snu, jeśli Ty potrzebujesz nie odmawiaj tego sobie. Staraj się chodzić spać i wstawać o podobnych porach, pozwalając sobie od czasu do czasu na małe szaleństwa.

No i najważniejsze! Ciesz się życiem!

sobota, 25 stycznia 2014

Sezonowe owoce i warzywa

W takie dni jak ten kiedy temperatura spada poniżej -10 C, z przyjemnością wspominam lato...gdy słońce świeci intensywnie, drzewa pełne są ciemnozielonych liści, a niebo radosnych ptaków. 
Owinięta w kilka warstw ciepłych ubrań, marzę o letnich kwiecistych sukienkach, lekkich sandałkach i ciepłym wietrze we włosach...

Najbardziej jednak w zimie brakuje mi skarbów lata. Świeżych owoców i warzyw, które, aż kipią od nadmiaru witamin. Wszystkie są wtedy idealne, można je jeść garściami.
Nawet teraz w sklepie dostępne są świeże owoce, jednak w porównaniu do tych letnich wyglądają niesamowicie blado. Oczywiście przy odrobinie dobrych chęci, dobrze  się poszuka, można spróbować znaleźć w nich cząstkę letnich promieni słonecznych :).
Lubię jeść sezonowo, warzywa i owoce mają wtedy najwięcej wartości, a co najważniejsze smakują wtedy najlepiej. Kwiecień kojarzy mi się ze szparagami, maj z botwinką, czerwiec z soczystymi truskawkami, rabarbarem, lipiec ze świeżymi ogórkami, młodą cukinią... ale to przecież nie wszystko! W internecie można znaleźć sporo wskazówek, mi najbardziej przypadł do gustu taki kalendarz:


Koncentruje się on głównie na warzywach, aby skupić się na owocach polecam zajrzeć do tabeli poniżej, która bardzo czytelnie przedstawia przedział czasowy dla każdego produktu (dostępna jest też dla warzyw).


Mega zaskoczeniem dla mnie było awokado - dostępne u nas przez cały rok- najlepsze jest w czerwcu! Natomiast mandarynki (Tangerines) bez powodu kojarzą się nam ze świętami Bożego Narodzenia - wtedy są najlepsze. 


Na razie można tylko pomarzyć o tych miesiącach w których nasze ulubione warzywa i owoce są w pełni wartości i rozkoszować się darami stycznia. Nadajmy styczniowi nowe znaczenie - Pełna przyjemność ze świeżo wyciskanych soków! Na zdrowie ;)



czwartek, 23 stycznia 2014

Szybkie zdrowe (?) danie - Zielony makaron w środku zimy

Muszę się przyznać, że nie do końca rozumiem fenomen fast food. Tłumaczony jest on szybkim dostarczeniem zdrowych porcji jedzenia. 
O ile wybór takiego posiłku z dala od domu można zrozumieć, to już zamówienie czegoś z dostawą do domu jest dla mnie niewyobrażalne :). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że czasem można się na to zdecydować - pusta lodówka, niespodziewani goście...
Jednak, przygotowanie zdrowego dania w domu wcale nie jest trudne i czasochłonne. Uwielbiam Jamiego Olivera i jego szybkie przepisy. Często z nich korzystam, ma talent do komponowania smaków. 

Jeśli chcę przygotować w domu coś szybkiego np. po treningu, po pracy, bo jestem mega głodna :) decyduję się na coś szybkiego, smacznego i domowego. Przygotowanie tej  pasty nie zajmuje więcej niż 15 minut (i to z wstawieniem wody na makaron). Wymaga oczywiście trochę pracy na początku (ok 5-7 minut), kolejne 5-7 minut przeznaczam na prysznic (po biegu)- w tym czasie danie przygotowuje się same, ostatnie minuty to doprawianie, nakładanie i dekoracja. Koniecznie spróbujcie.


Szybki zielony makaron (2 porcje):

makaron (najlepsze spaghetti, tagliatelle)
pojedyńcza pierś kurczaka, bądź kawałek piersi indyka
mała cukinia
ząbek czosnku
oliwa (łyżeczka)
4 suszone pomidory
śmietana 30% (ok 100 ml)
parmezan (najlepszy Parmigiano Reggiano - Włosi naprawdę znają się na rzeczy)
sól i pieprz,
suszona bazylia, tymianek
świeża bazylia i tymianek (według uznania)

Nastaw wodę na makaron (posól jak zacznie się gotować). W międzyczasie rozgrzej patelnię - najlepiej grillową i delikatnie zgriluj cukinię (pokrojoną w cienkie plasterki), do cukinii dodaj oliwę i rozdrobniony ząbek czosnku, po 30 sekundach dodaj pierś kurczaka i griluj kilka minut, aż pierś delikatnie się podsmaży. Następnie dodaj śmietanę, przypraw solą, pieprzem i suszonymi ziołami oraz dodaj posiekane suszone pomidory. Jeśli lubisz więcej sosu podlej wodą z gotującego się makaronu (ok 1-2 łyżek) i pozostaw na około 5 minut na małym ogniu. Po tym czasie sprawdź sos - dopraw jeśli to konieczne. Wymieszaj go z ugotowanym makaronem i świeżymi ziołami. Na koniec posyp startym parmezanem i już możesz uzupełniać straty glikogenu utraconego w czasie treningu. Smacznego!

wtorek, 21 stycznia 2014

Sposób na przetrwanie zimy

W środę gdy pojawił się śnieg ogarnął mnie wielki entuzjazm...
Biały puch przykrył wszytko co było szare, brzydkie i brudne. Parki i drzewa wyglądały magicznie.
Śnieg pod stopami skrzypiał tak radośnie! Radość dawały zarówno ciężkie treningi na świeżym śniegu, jak również widoki bałwanów, dzieci szalejących na sankach...




Jednak po tygodniu zimy, entuzjazm ustępuje miejsca zmęczeniu... Piękna zima szybko pokazała pazurki. Temperatura spadła, pojawił się silny wiatr, sypiący zmrożony śnieg w twarz i do tego zamarzający deszcz tworzący szklankę na chodnikach. Bieganie w takiej zimie, bywa trudne, niebezpieczne i mało przyjemne. 
W takich chwilach wiele osób szczerze deklaruje niechęć do zimy... trudno nie przyznać im racji, gdy zamiast pokazywać swojego pięknego oblicza, zima  trochę się nad nami znęca.

Przecież, można spróbować spojrzeć na to z innej strony. Zima to niesamowity trening naszej głowy, naszego charakteru. Portale biegowe motywują ostatnio hasłem - "nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery"... na pewno dla większości biegaczy jest to doskonały motywator bo jak to ja, ja mam słaby charakter... 
Nie zgadzam się z tym, że nie ma złej pogody, bo niestety jest - jest to ta pogoda, która zabiera Ci radość z uprawiania sportu na świeżym powietrzu. Oczywiście nie ma ściśle określonych barier i przedziałów temperatury, siły wiatru czy intensywności opadów. Wszystko siedzi w głowie... I tu zaczyna się właśnie ta siła charakteru.
Bo jak to napisał Haruki Murakami "chodzi o to, żeby radość, jaką odczuwam na końcu każdego biegu, przetrwała do dnia następnego". Dlatego, czasem nie warto robić nic na siłę jeśli bardzo, bardzo się czegoś nie chce. W ciężkie dni warto dać sobie chwilę treningowego wytchnienia, żeby zatęsknić za tą radością...
W dni kiedy nam się nie chce, a planowaliśmy ... warto spróbować się zmusić, żeby założyć te buty biegowe i wyjść na zewnątrz. Czasem potrzeba czasu, żeby się rozkręcić - zwykle daję sobie 20 minut - jeśli wciąż nie czuję przyjemności wracam - rzadko się to zdarza, jednak niestety może...

Warto wtedy poświęcić więcej czasu na inną formę przyjemności, można poćwiczyć formę w domu, na basenie, w saunie, pójść na jogę, popracować nad stabilizacją lub mocniej się porozciągać... można też przygotować coś rozgrzewającego, od środka... można nawet raz na jakiś czas powiedzieć sobie jutro... pamiętaj, że wszystko co robisz, rób dla siebie, z myślą o sobie, a nie tylko o numerkach...

piątek, 17 stycznia 2014

Jeszcze kilka kroków. Jak oderwać się z kanapy

Prawda jest taka, większość czasu siedzimy na tyłku. W pracy, w domu, na spotkaniach z przyjaciółmi, jedząc posiłki, podróżując samochodem...

Jeśli do pracy dojeżdżamy samochodem, komuniakcją miejską, a nasza praca jest siedząca, w konsekwencji nasza aktywność jest zaskakująco niska! Zima też niestety nie zachęca do długich spacerów na świeżym powietrzu.

Zawsze wydawało mi się, że ruszam się dużo, a jednak szybko musiałam zrewidować te założenia, gdy na początku listopada 2013 zaczęłam używać Jawbone UP.



Jawbone to wielofunkcyjne urządzenie, które pozwala na monitorowanie naszej aktywności w ciągu dnia i nocy. Nie jest to zwykły krokomierz, to urządzenie, które obserwując Twój rytm dnia informuje Cię o przebytym dystansie, ilości spalonych kalorii, czasie w którym przebywasz w bezruchu, długości i jakości snu.

 

Bransoletka za pomocą gniazda jack (gniazdo słuchawkowe) łączy się ze smartfonem (przydałaby się łączność bluetooth). Dane naszej aktywności są dostepne po synchronizacji urządzenia z telefonem.
Na początku trzeba zainstalować aplikacjię -wpisujesz podstawowe dane o sobie: waga, wzrost, płeć oraz deklarujesz ilość kroków jaką chcesz pokonać w ciągu dnia, a także czas snu. Aplikacja rekomenduje 10000 kroków w ciągu dnia oraz 8 godzin snu.



   

 
Po pierwszych tygodniach byłam zaskoczona swoją aktywnością w czasie godziny pracy. W ciągu 8 godzin w biurze robię średnio 1000-2000 kroków! Zdecydowanie za mało
Przyjemną funkcją jest możliwość ustawienia "alarmu", który informuję o godzinnej bezczynności (która motywuje do wstania zza biurka). 

Bransoletka umożliwia również dodawanie dodatkowych treningów, takich jak bieganie (informuje o ilości kroków, tempie - średnio dokładnie, ilości kalorii), chodzenie, stacjonarny rowerek, joga... Kalorie te są sumowane w dziennym bilansie energetycznym.

 

Spanie to oddzielna sprawa, na początku obecność bransoletki na nadgarstku podczas snu bardzo mi przeszkadzała, jednak po jakimś czasie się przyzwyczaiłam.
Przed snem trzeba pamiętać, żeby przełączyć urządzenie w tryb snu, inaczej nie będzie zbierał danych. Aplikacja pokazuje długość snu, czas lekkiego i głębokiego snu, ile razy budzisz się w nocy...

Można też przeglądać statystyki, dzienne, tygodniowe miesięcznie - stawiać sobie wyzwania a potem je pokonywać :)


J UP codziennie komunikuje się z użytkownikiem krótkimi notatkami, motywacją, podsumowaniem wyników, ciekawostkami. Można też oceniać swój nastrój :).

 

J UP można używać również jako dzienniczek kalorii, które zjadasz w ciągu dnia. Tej opcji nie używałam, wymaga chyba za dużo pracy... ale dla chcącego nic trudnego.


Jawbone zakłada się na nadgarstek, (dostępny jest w 3 rozmiarach i kilku kolorach). Ładuje się ją raz na 9-10 dni, poprzez  port usb. Czas ładowania to około 30 minut.

Aplikacja jest przyjemnie zaprojektowana graficznie i funkcjonalnie. Dla mnie jest fajnym urządzeniem motywującym. Wyświetlacz pokazujący 5-6 tys. kroków motywuje do wyjścia na spacer, czy do domowych porządków. 
Cena jest dość wysoka, a podobnych produktów na rynku pojawia się coraz więcej. Miejmy więc nadzieję, że producenci zwrócą na to uwagę.

"Nutrition breakfast"

Styczeń to czas dużego zwolnienia. Po bardzo aktywnym z reguły grudniu, każdy potrzebuje trochę czasu na naładowanie akumulatorów. Szczególnie gdy zaczyna za oknem pojawiać się śnieg łatwo wpaść w sidła wygodnej kanapy/fotela i kubka parującego napoju... 
Pewnie, róbmy to, czemu nie! Nam też czasem należy się odrobina relaksu, jednak wcześniej warto zrobić coś dla siebie, żeby ten przyjemny czas nie był zakłócany tlącymi się w nas wyrzutami sumienia. Warto wybrać się na zimowy spacer, powdychać świeżego zimnego powietrza, przyspieszyć trochę oddech, pokonać zaspy śniegowe, wygrać bitwę na śnieżki :).
Można też skoczyć do klubu fitness na zajęcia grupowe (bo w grupie jest raźniej), porozciągać się na jodze, pilatesie lub dać sobie wycisk na zajęciach aerobowych..., wygrać na saunie. 
Aby zachować umiar i dobry kierunek w życiu powinniśmy też rozwijać swoje osobiste pasje, spotykać się ze znajomymi... A trzeba też pracować efektywnie w pracy, w końcu czas spowolnienia już za nami!
Skąd w te zimowe dni czerpać na to wszystko energie...
Pytanie jest bardzo proste z dobrej diety, z wartościowego śniadania!


Zimą owsianka jest jednym z moich ulubionych pomysłów na śniadanie, a dzięki możliwościom jej modyfikacji absolutnie nie jest nudna!

Moja owsianka bazuje na płatkach owsianych górskich, które mieszam z płatkami jęczmiennymi, żytnimi czy orkiszowymi (zwykle 4-5 łyżek na porcję). Obowiązkowym dodatkiem do mojej owsianki są orzechy - płatki migdałowe, pokruszone nerkowce, orzechy laskowe i włoskie. Wszystko to zalewam mlekiem (ilość mleka w zależności od porządanej konsystencji) i gotuję przez 5-10 minut, mieszając w międzyczasie.
Ważnym dodatkiem do owsianki jest również szczypta soli, dzięki której wydobędziemy więcej smaku z samych płatków. Jako, że nie lubię bardzo słodkich śniadań wszelkie "dosładzacze" dodaje tylko do dodatków, jednak jeśli lubisz - nie widzę przeciwskazań, żeby trochę dosłodzić.

Taka baza pozwoli nam na rozwinięcie swoich kuchennych pasji!
Można do jeszcze gotującej się owsianki wkroić dojrzałego banana i pozwolić mu lekko się rozpuścić, można również dodać łyżkę/łyżeczkę masła orzechowego - co daje niesamowity efekt, można dodać trochę miodu, posypać sezamem, trochę bakalii, albo dodać dżemy mocno owocowe, jak również świeże owoce z syropem klonowym... o czekoladzie już nie wspomnę!
Wystarczy tylko wsłuchać się w siebie i swoją lodówkę aby stworzyć pyszne i bardzo pożywne śniadanie. SMACZNEGO!


UWAGI:
Płatki zbożowe zawierają białko, cynk , żelazo , magnez , przeciwutleniacze , witaminy z grupy  B , witaminę E i błonnik, dzięki temu wspomagają układ odpornościowy i oraz przyspieszają zwalczanie infekcji.
Orzechy natomiast  są bogate w witaminy (szczególnie E), minerały (magnez, potas i fosfor) Bogate są też w dobre tłuszcze - nienasycone kwasy tłuszczowe, które mają dobry wpływ na serce oraz formę fizyczną i psychiczną!
W pracy robię sobie owsiankę w mikrofalówce, zalewam płatki mlekiem i gotuję ją przez około 3-4 minuty, mieszam i daje jej jeszcze chwilę. Na koniec standardowo dodaje dodatki.

sobota, 11 stycznia 2014

Medale, medale...

W ciągu całego roku - od stycznia do grudnia w kalendarzu biegacza rozplanowane są różne starty. Wraz ze wzrostem zainteresowania sportem, na mapie pojawiają się nowe imprezy biegowe, triatlonowe, MTB... Start w zawodach do podsumowanie kilku miesięcy treningu, zwykle dla trenującego jest celem, motywatorem do regularnej / intensywniejszej aktywności. Nawet jeśli uprawiamy spoty dla przyjemności bez dużego nacisku na życiówki, również warto od czasu do czasu pobiec w jakiś zawodach.
Pierwszy raz wzięłam udział w 2010 roku w Biegu Niepodległości. Przygotowywałam się zbyt krótko, poza tym niewiele wiedziałam wtedy o bieganiu i zawodach. Pamiętam moment kiedy zobaczyłam znacznik 9 km. Nigdy nie przebiegłam tak dużo... Ledwo łapałam oddech, jednak chęć ukończenia i zawodów oraz towarzystwo innych biegaczy nie pozwoliło mi się zatrzymać.
Kiedy przebiegłam linię mety poczułam przeogromną satysfakcję, przypływ fali endorfin i ten moment otrzymania medalu był wręcz nieziemski...

Od tego czasu brałam udział w kilku zawodach. W każdych z nich w momencie przekraczania wyznaczonego dystansu czułam wielką radość, nawet jeśli czas nie był taki jak planowałam, nawet gdy miałam chwile słabości, gdy coś poszło nie tak jak planowałam, gdy ostatni kilometr sprawił, że łapczywie łapałam oddech - satysfakcja z pokonania swoich słabości była nagrodą. Wisienką na torcie był medal wręczany przez wolontariuszy, zakładany przez nich na szyję... czujesz się wtedy jak zwycięzca!

Przez długi czas swoje medale trzymałam głęboko w szafie, zawinięte w płócienny woreczek i wyjmowałam je tylko na wyjątkowe okazje. Ale czemu skoro przypominają o tak przyjemnych momentach w życiu?

W internecie można znaleźć wiele propozycji wieszaków. Łatwo je można kupić i wykorzystać z naszą kolekcją. Mają swoje wady i zalety, jednak każdy z nich będzie lepszym wyborem niż szuflada.

a b c d e

W ubiegłym roku dostałam od męża wspaniały prezent, prywatną gablotkę z medalami.
Zrobił ją sam wykorzystując ramkę do zdjęć, aksamit (na którym medale prezentują się najlepiej - komentarz ze sklepu z tkaninami ;) oraz sporo sprytu i technicznych umiejętności.

Dzięki temu moje najważniejsze (niestety nie zmieściły się wszystkie) motywują mnie w codziennym dniu do treningów. Nie muszę już wyciągać ich z szafy, tylko zerkają na mnie zachęcająco przypominając o tych endorfinach...



wtorek, 7 stycznia 2014

"O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” Harukiego Murakamiego

Kiedy czytam powieści Murakamiego przenoszę się w inny świat. Z wypiekami na policzkach zatracam się w treści książki.
 Kilka lat temu po moich pierwszych przygotowaniach, starcie w Biegu Niepodległości i zimowej porażce wpadła mi w ręce książka - w pewnym sensie autobiografia Murakamiego  "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Czytałam ją w zimowy wieczór podczas pobytu w zaśnieżonej Krynicy, po mroźnym dniu na stoku.
Książka z jednej strony fascynowała mnie z drugiej przerażała. Po niespena kilku tygodniach biegania, nie byłam w stanie zrozumieć biegającego ponad 20 lat autora. Jego wyznania o udziałach w maratonie, ultramaratonie czy licznych triatlonach były dla mnie czystą abstrakcją. Z drugiej jednak strony zazdrościłam mu tego spokoju ducha, tej pasji do biegania, tej niezłomnej walki z samym sobą. Sytuacja w której wówczas przebywałam uniemożliwiła mi wybiegnięcie na krótką przebieżkę, w związku z tym czar jaki wywarła na mnie ta książka powoli przestał działać...


Ostatnio znów wpadła mi w ręce i znów nie mogłam się od niej oderwać.
Bo nie ważna jest tylko historia autora- ważne są słowa, myśli które przekazuje autor, o przyjemności płynącej z biegania, o cierpieniu i bólu, o równowadze, o motywacji, o spełnieniu... 


Książka może nie mówi wiele o samym autorze, ale nie po to jest napisana. Murakami chciał przedstawić swoją pasję, podzielić się nią z ludźmi podobnymi do niego, takimi, którzy zrozumieją to co on czuje podczas codziennych treningów.



Polecam nie tylko tym biegającym, książkę czyta się niezwykle łatwo, jakby rozmawiało się ze starym dobrym znajomym... może, tak jak mi, uda Wam się znaleźć w niej coś również dla siebie

piątek, 3 stycznia 2014

Makaron sepia z krewetkami - makaron, nie może być nudny

Uwielbiam makaron. 
Jest on podstawowym składnikiem w mojej kuchni. Można tworzyć z nim przeróżne kombinacje, przygotowanie nie wymaga dużo czasu (pasta to danie, które z reguły przygotowuje się w 15 minut  - oprócz Spaghetti al ragu - zwanego potocznie po bolońsku, gdzie czas przygotowania dobrego sosu to około 2-3 godziny), a efekt w 90% przypadkach jest zachwycający.
W daniach z makaronem lubię prostotę i klasykę, choć czasem można poeksperymentować, jednak moim zdaniem więcej składników wcale nie znaczy lepiej.

Pasta jest doskonałym posiłkiem dla biegacza, zarówno przed jak i po treningu, o czym nie trzeba nikogo przekonywać.
Kiedyś jadłam głównie makaron w wersji mocno spolszczonej - z dużą ilością sosu. Jednak w takim zestawieniu makaron bardzo tracił na znaczeniu, a dobry makaron zgodnie z włoskim przekonaniem można jeść tylko z oliwą. Zdecydowanie się z tym zgadzam.

Chcę Wam zaproponować potrawę, która szczególnie po treningu w chłodny dzień cudownie mnie rozgrzewa. Przenosi mnie w czas beztroskiego urlopu, okolice włoskiego wybrzeża, gdzie czuć delikatną bryzę i ciepło słonecznej Italii...





 Do przygotowania tej pasty potrzebne są (na 2 porcje):

  • makaron barwiony sepią z kałamarnicy 200-250g (przywożę go zawsze z wypraw na południe Europy, w Polsce dostępny jest w sieciowych delikatesach - ma bardzo ciekawy smak, koniecznie spróbujcie)
  • obrane i oczyszczone krewetki ok 12 sztuk dużych (najlepiej surowe - pamiętajcie o wyjęciu tej czarnej nitki z brzuszka)
  • śmietana 30% ok 100-150 ml
  • czosnek 1-2 ząbki
  • papryczka chili 
  • oliwa około 1 łyżeczka
  • sól i pieprz
  • natka pietruszki

W czasie gotowania makaronu podsmaż  na rozgrzanej oliwie przez 30 sekund wyciśnięty czosnek, dodaj krewetki, smaż aż zmienią kolor na różowe dodaj śmietanę, a następnie sól i pieprz. Gotuj tak około 5 minut. Połącz makaron z sosem, posyp posiekaną natką pietruszki i papryczką chilli (do smaku). Prawda, że proste?




UWAGI:
- przepis jest kombinacją kilku przepisów, które kiedyś wpadły mi w oko,
- makaron można zastąpić klasycznym, jednak straci się ten delikatny posmak sepii,
- natka pietruszki zawiera dużo witaminy C i żelaza, warto ją jeść aby wzmocnić odporność,
- makaron al dente od kilku lat gotuje w taki sposób, że do wrzącej osolonej wody wrzucam makaron, czekam chwilę, aż ponownie woda zacznie wrzeć i zdejmuję garnek z palnika. Przykryty garnek odstawiam na czas podany przez producenta, mieszając w międzyciasie kilka razy



środa, 1 stycznia 2014

2014

Nie może być inaczej!


2014 to Nowy Rok! Nowe plany, wyzwania, cele. To nowa nadzieja, która rozpaliła się dziś w nocy wraz z całym mnóstwem fajerwerków! 

Moje plany na 2014 są bardzo szerokie.

Planuję wybiec poza obszar Polski i wziąć udział w imprezach biegowych na obczyźnie :).
Rozpoczynam już w 16 lutego  - półmaratonem w Barcelonie. Ma on być rozbieganiem przed Warszawskim półmaratonem, z którym wiążę nadzieję pobicia 2 godzin.
Późną jesienią chciałabym zmierzyć się z królewskim dystansem gdzieś również na południu, tak aby zasłużyć sobie na pyszną porcję PASTY :).

Moim biegowym celem na 2014 jest przebiegnięcie w ciągu roku 2 014 km.

Oraz to czego obawiam się najbardziej - rozpoczęcia na wiosnę porannych treningówJestem strasznym porannym śpiochem, dlatego nieliczne treningi o poranku balansowały na granicy irytacji/snu/zarzekania "NIGDY WIĘCEJ"... jednak słyszałam, że po 2 tygodniach można się przyzwyczaić :). Sprawdzę to na wiosnę!

Abstrahując od biegów planuję też bardziej zwiedzić świat - podróży przynajmniej tyle co w 2013! Zapisać się na kurs kulinarny, aby ten świat kuchennych przyjemności w których się obracam był zdrowszy, pyszniejszy i bardziej wartościowy. Więcej czytać, więcej się uczyć, więcej poznawać! ... jest jeszcze tyle rzeczy których nie wiem!

Życzę Wam, żeby 2014 był dla Was również wygranym rokiem, abyście wygrali z samymi sobą bo to najlepsza rywalizacja!