W lutym biegłam po radość z promieni zimowego słońca, które już na dobre rozgościło się w popołudniowej ramówce. Wystawiałam do niego twarz, łapczywie chłonąc jego ciepło. Nic tak nie poprawia humoru i nie nastraja tak pozytywnie jak kilka godzin ze słońcem każdego dnia. A kiedy jest go więcej, i więcej nie sposób się nie cieszyć! Ach czemu musimy czekać aż do marca na zmiana czasu, z zimowego na letni...
W lutym biegłam obserwując kurczący się śnieg, zbijający się w większe kupki, niepokornie walczący z coraz wyższą temperaturą. Obserwowałam też lód na rzece, który rozpadał się jak tafla zbitego lustra, na setki fragmentów. Tworząc malownicze kompozycje na rzece, która zaborczo wkraczała na okoliczne łąki i pola.
W lutym biegnę za miasto, poszukując przyjemności na łonie natury: prędkości na stromym, zaśnieżonym stoku, spokoju ośnieżonych gór oglądanych ze szczytu, wiatru szumiącego wśród drzew...
W lutym biegłam po Barcelonie, rozpoczynając tym samym tegoroczne podróże. Przebiegłam i przeszłam tam kilkadziesiąt kilometrów, podziwiając pełne odwołań do natury dzieła Gaudiego, wąskie uliczki chroniące Katalończyków przed wścibskim słońcem, nowoczesną formę sztuki ulicy oraz zajadałam się świeżymi owocami, lokalnymi tapasami i owocami prosto z morza...
W lutym biegłam walcząc ze sobą. Głowa pragnęła bardzo, a ciało nie miało już siły słuchać. W lutym biegałam po umiar...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz